Po tygodniowych wakacjach i niemal permanentnym oderwaniu się od rzeczywistości wracam do wirtualnego świata. Podczas wyjazdu bardzo oddaliłam się od elektroniki, a zwłaszcza laptopa, którego widok jakoś dziwnie zniechęcał mnie do uruchomienia, ale moja więź z telefonem nie uległa osłabieniu, co można było zauważyć na instagramie, który dzięki temu stał się bogatszy o kilka fotek :)
Nie wiedziałam, czy zamieszczać na blogu relację z wyjazdu, nie mającego zbyt wiele wspólnego z tematyką kulinarną, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że lepiej napisać trochę o tych górach, choćby na pamiątkę dla samej siebie (a może kogoś to zainteresuje, ja akurat uwielbiam czytać fotorelację innych osób), jakbym kiedyś chciała sobie przypomnieć jakimi szlakami chodziłam po Karkonoszach... Więc piszę, póki jeszcze cokolwiek pamiętam :P
W Karpaczu i w ogóle w Karkonoszach byłam pierwszy raz, gdyż jako "dziecko Tatr", to do Zakopanego jeździłam od najmłodszych lat i tamtejsze szczyty zdobywałam (mniej lub bardziej ochoczo :P). Karkonosze to z całą pewnością bardzo urokliwe góry, ale dla mnie Tatry chyba na zawsze pozostaną tymi najpiękniejszymi, kojarzącymi się z dzieciństwem i skrywającymi wiele tajemnic górami :) I choć Karpacz bardzo mi się spodobał, to Zakopane i Krynica Górska ciągle pozostają wyżej w moim osobistym rankingu polskich górskich miast...
Widok na główną ulicę Karpacza